Po prostu puzzle
Pamiętam jak wiele razy pękało mi serce. Ten pusty odgłos upadającej nadziei. Czarna rozpacz wyrażona słowami „Mała, jakoś to będzie”. No i było jakoś. Ciągle było jakoś tak i bynajmniej nie chciało być inaczej.
Siedziałam na podłodze, uśmiechając się do swojego
odbicia w lustrze, które ustawiłam naprzeciwko siebie. Przekomiczne w całej tej
sytuacji było to, że po policzkach wciąż spływały mi łzy. Kap, kap, kap, jedna po
drugiej. Cóż, jak byłam mała często uśmiechałam się, aby unieść się płaczem.
Było ciemno. Było pusto. Było ponuro. Ale było.
Gdzieś z tyłu głowy funkcjonowała myśl, że w zasadzie
nie lubię być sama. Ale byłam. Byłam od tak dawna, że już nie wiedziałam jak to
dokładnie jest – czy należy się do kogoś, czy on należy do ciebie, a może w
ogóle to jest jakoś kompletnie inaczej?
Dookoła mnie leżały puzzle, wersja dla zaawansowanych,
jakieś pięć tysięcy drobnych elementów, które rozrzuciłam w furii. I chociaż
nie pamiętam tej chwili, to doskonale wiem, co wtedy poczułam. Emocje zawsze
siedziały we mnie najdłużej – nawet jeśli uśpione, prędzej czy później
odnajdywały drogę do ujścia.
Zabawne, tak jak nigdy w życiu nie ułożyłam choć
najmniejszego obrazka, tak nic nigdy nie chciało się układać. Ślepy los wciąż
gnał mnie w miejsca, w których nie miałam szansy niczego znaleźć. A przynajmniej niczego dobrego. Kolejne
zakręty, ślepe zaułki doprowadzały mnie do szału, a szał do zobojętnienia.
Trwałam tak w zamku z kamienia, lodu i czasu
przeszłego.
***
Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy byłam zbudowana
z łez, zwątpienia, bezsilności i rozpaczy. Byłam niczym szklanka, którą ktoś
bezwiednie upuścił, ale w zwolnionym tempie, dlatego nie dotknęła jeszcze dna i
nie rozprysła na tysiące drobnych kawałeczków. Chciałam się uwolnić, tak
strasznie, desperacko pragnęłam znów odetchnąć świeżym powietrzem. Ale nie
mogłam, nie potrafiłam, po prostu wisiałam w bezruchu.
Już wtedy byłam zgubiona, ale jeszcze nie zdawałam
sobie z tego sprawy.
Miał ładny uśmiech. I ładne oczy. Może
niebieskie, już nie pamiętam. Lubiłam go, zdaje się był zabawny. I zabawny był
kontekst, w którym się znaleźliśmy, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że będziemy
to wspominać po latach.
***
- W., coś ty narobiła? – usłyszałam cichy głos. Miałam
wrażenie, że dobiega zza ściany. A może dobiegał ze mnie? Nie, chyba nie.
Podniosłam wzrok znad puzzli, które wciąż nie miały zamiaru ułożyć się w
logiczną całość.
- Kim jesteś? – popatrzyłam na nią, ale tak jakbym jej
nie widziała. Czyżbym rozmawiała z duchem? A może z diabłem? Czy diabeł jest
kobietą? Może dlatego ma szpilki od Prady. Boże, czy to naprawdę była Prada?
- To ja, Marta, no już, spokojnie. – Podeszła do mnie,
a ja instynktownie złożyłam ręce na piersi, jakby w obronie. Kiedyś myślałam,
że najlepszą obroną jest atak. Ale nie dziś. Boże, gdzie ja jestem?
- Nie znam cię! – Podniosłam głos głównie dlatego, że
cała ta sytuacja mnie stresowała, a ona w dodatku zaczęła zbierać puzzle. I
jeden po drugim, i jeden po drugim, i jeden po drugim wkładać je do pudełka! –
Czemu dotykasz moje puzzle?!
- W., spokojnie, może spróbujemy ułożyć je razem? –
Nieznajoma spojrzała na mnie z troską i zakłopotaniem, a ja poczułam jak gasnę.
Zamknęłam oczy i próbowałam sobie przypomnieć.
- Razem? Nie ma żadnego razem! Te pieprzone puzzle nie
chcą się ułożyć, rozumiesz?! Marta, nie ma go! Nie ma go! Wyszedł! – Już wiem,
przypomniałam sobie, to moja starsza siostra. Znałam ją. Przecież ją znałam
bardzo dobrze. Ups, kolejna myśl mi uciekła.
- Przyjdzie popołudniu… No już, możemy je od spodu przykleić
na taśmę, żebyś ich nie musiała więcej układać.
- Nie waż się ich dotykać, ty głupia idiotko! I nie,
nie będziemy ich układać! Nie!
***
Dni mijały mi bardzo szybko. Uwielbiałam gapić się w
sufit i rozmyślać. Pamiętam dzień, w którym On przemalował go na czarno i
przykleił setki malutkich gwiazdek. Świeciły w ciemności i już więcej się nie
bałam. No może raz, wtedy kiedy odszedł bez pożegnania.
Nie wiedziałam czy wróci, chociaż zawsze wracał.
Kupował kwiaty i zabierał do mojej ulubionej restauracji na Starym Mieście. Na
pierogi. Kochałam pierogi, pod warunkiem, że jadłam je właśnie tam. To był nasz
mały rytuał – kwiaty, kolacja i upojna noc pod gwiazdami. Był moim ideałem,
chociaż ludzie mówią, że ideałów nie ma, a ja tak długo na niego czekałam. Było
pięknie, jak w bajce, nawet jeśli jej początek przypominał raczej jakiś dramat.
***
- Jak się dziś czujesz, piękna? – usłyszałam znajomy
głos, chociaż nie miałam pojęcia do kogo należał. Przeniosłam wzrok z gwiazd na
przystojnego, dość wysokiego, mężczyznę, który stanął w drzwiach, opierając się
o framugę.
- Kim pan jest? – Nie wiedziałam, chociaż serce
podpowiadało mi, że powinnam wiedzieć. Oddech miałam przyspieszony, podobnie
jak bicie serca, uśmiechnęłam się nawet, ale bardziej z zakłopotaniem niźli z
jakimkolwiek innym uczuciem.
- O pani. – Widziałam po nim, że moje pytanie niesamowicie
go poruszyło. Wyglądał na człowieka, który ostatkiem sił próbuje ukryć
prawdziwe emocje. A ja nie miałam pojęcia, co go tak bardzo poruszyło. Chociaż
miałam ochotę się do niego przytulić… Ale tak, do nieznajomego? – Pięknie
wyglądasz.
- Dziękuję – powiedziałam, mimowolnie spoglądając na
siebie, ponieważ kompletnie nie pamiętałam w co byłam ubrana. Uśmiechnęłam się,
rozpoznawszy swoją ulubioną, miętową sukienkę. – Kochanie, jesteś wreszcie,
przytul mnie. – Otworzyłam ramiona, a on postanowił z marszu spełnić moją
prośbę. Wtuliłam się w niego, chłonąc jego zapach. Tak znajomy, tak kojący i
tak kochany.
- W., teraz wszystko już będzie dobrze, zobaczysz,
zabiorę cię w podróż dookoła świata, tak jak chciałaś – szeptał mi do ucha,
chociaż nie byłam pewna kogo próbuje pocieszyć, siebie czy mnie, a brzmiał jak
ktoś, kto stracił już nadzieję, ale postanowił oddychać jej echem. – Tylko ty i
ja.
- Tylko ty i ja? Iga… Gdzie jest Iga? Gdzie jest moje
dziecko, moja córeczka?! – Jego słowa wyzwoliły we mnie jakieś czarne myśli.
Przeszył mnie ból. Bardzo bolało. A Bóg obiecał mi, że kiedyś będę bardzo
szczęśliwa. Obiecał?
- Skarbie, już dobrze. – Wciąż trzymając mnie w
objęciach, gładził po włosach i pocieszał, tak, jakbym to ja sama była jeszcze
małym dzieckiem. Nic z tego nie rozumiałam.
- Przeciwnie. Nic nie jest dobrze, nie rozumiesz? – Kolory
odpłynęły mi z twarzy, podobnie jak myśli, które na powrót stały się obce,
jakby nie moje. Znów patrzyłam nic niewidzącym wzrokiem na miłość mojego życia.
A w jego oczach zobaczyłam ból. I tak mocno, tak desperacko chciałam go
pocieszyć, chociaż minutę później czułam już tylko to dziwne uczucie
zapomnienia i niepokoju. Ściskało mnie w gardle, chociaż nie wiedziałam co.
***
Zanim zdecydowaliśmy się być razem każde z nas
przeszło przez jakieś piekło. Zupełnie, jakbyśmy wcześniej bali się być
szczęśliwi. A nie da się odnaleźć miłości tam, gdzie jej nie ma ani ukryć jej
tam, gdzie naprawdę istnieje. Chociaż robiliśmy wszystko co w naszej mocy,
oboje uparci i wystarczająco ambitni, żeby wszystko zniszczyć.
W pewnym momencie doprowadził nawet do tego, że z niego
zrezygnowałam i postanowiłam raz na zawsze zapomnieć. Nawet jeśli czułam, że
równie łatwo będzie zapomnieć o samej sobie.
Zresztą, tak było najprościej, i wtedy mi się
wydawało, że najlepiej dla wszystkich, chociaż nigdy nie lubiłam najprostszych
rozwiązań. Wprost mierziło mnie, kiedy nie miałam okazji rzucić się na głęboką
wodę, ponieważ ktoś postanawiał na siłę sprawdzić, czy oby na pewno potrafię
pływać. Dlatego powoli zanurzaliśmy się, odpływaliśmy od siebie, i wynurzaliśmy
z powrotem.
I podczas jednego z naszych odpływów dowiedziałam się,
że spodziewam się dziecka. Byłam zdziwiona nie mniej niż mój ginekolog, który
oświadczył, że jest to medycznie niemożliwe, ale jestem w ciąży. Byłam przerażona.
Spanikowana. Sama. Poszłam do Marty i dosłownie wypłakałam się jej w ramię. A
ona słuchała bredni, które opowiadałam, uspokajała i przysięgała, że wszystko
się ułoży. Nie uwierzyłam jej, tak jak rok wcześniej nie uwierzyłam Jemu, że mu
się podobam.
W końcu tak długo byliśmy kumplami, a w pewnym
momencie nawet przyjaciółmi, a on stał się powiernikiem moich zarówno
najmroczniejszych, jak i najgłupszych życiowych przygód. Ja o nim również sporo
wiedziałam, i chyba właśnie dlatego czułam się przy nim tak bezpiecznie.
Wtedy jednak od dawna już się tak nie czułam. Akurat
odciął się ode mnie, a ja miałam już wszystkiego serdecznie dosyć. Dlatego
postanowiłam milczeć. Uznałam, że najlepiej będzie, jeśli o niczym się nie
dowie. Nie chciałam go w swoim życiu, jeśli on nie chciał mnie w swoim.
***
- I naprawdę nie zamierzasz mu powiedzieć? – zapytała Sara,
kiedy nieco ponad rok później wpadła do mnie z wizytą.
- Ale po co? On ma swoje życie, my swoje. – Wzruszyłam
ramionami. – Przez ten cały czas nawet nie próbował się ze mną skontaktować, po
prostu uszanowałam jego wybór.
- No, ale nie sądzisz, że jednak ma prawo wiedzieć? –
Drążyła dalej temat, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Nie potrzebujemy go – odpowiedziałam, nie mając
zamiaru ściągać sobie na głowę kolejnych dramatów. Wyrosłam już z tego. Tak jak
wyrosłam z niego, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
***
- W., dawno się nie widzieliśmy! – Najpierw usłyszałam
znajomy głos, a dopiero później zatopiłam się w Jego oczach. Trwałam tak przez
chwilę w bezruchu, niczym zahipnotyzowana, zanim się odezwałam.
- Trochę minęło.
- Chciałem się odezwać, ale…
- Daruj sobie! – przerwałam mu w pół zdania, nie mając
zamiaru słuchać kolejnych wymówek. Facet, którego kiedyś znałam tak się nie
zachowywał. No ale, właśnie, czas przeszły. – Spieszę się, nie mam czasu na
pierdoły.
- Może jednak poszlibyśmy na kawę? Tutaj niedaleko
jest całkiem przyjemne miejsce. – Chyba przyzwyczaiłam go do tego, że mam
nadmiar czasu wolnego i dlatego nie uwierzył w to, że się spieszę. Chociaż
akurat tego dnia byłam już spóźniona. A musiałam jeszcze odebrać małą ze żłobka.
- Daj mi spokój. Zebrało ci się na zwierzenia? – Zdenerwowałam
się i postanowiłam po prostu go olać i iść dalej w swoją stronę. Ale on
bynajmniej nie miał zamiaru odpuszczać. Na szczęście udało mi się go zbyć w połowie
drogi do miejsca docelowego.
***
Tamtego dnia akurat kąpałam małą, kiedy rozległ się
dzwonek do drzwi. Dlatego to właśnie Marta do nich podeszła. W dalszym ciągu
mieszkałyśmy razem i nawet jeśli bywało to dla niej uciążliwe, to nie dawała
tego po sobie poznać.
Słyszałam co prawda stłumione, choć wzburzone, głosy,
dochodzące z przedpokoju, jednak byłam zbyt zajęta dzieckiem, żeby podsłuchiwać
co tam się dzieje. Tuląc małą w ramionach wyszłam z łazienki i stanęłam oko w
oko z Nim.
- Co ty tu
robisz? Marta, dlaczego wpuściłaś tu tego człowieka? – Byłam zła. Ale nie tylko
ja. Chyba pierwszy raz w życiu widziałam u Kamila tak wielkie wzburzenie. W
pierwszej chwili nie bardzo wiedziałam co się właśnie stało.
- Miałaś zamiar w ogóle kiedykolwiek mi powiedzieć?! –
Właściwie nie tyle zapytał, co się wydarł na mnie, a ja jedyne, co potrafiłam
zrobić, to cofnąć się o krok. Tymczasem jego podniesiony ton przestraszył małą,
która zaczęła płakać.
- Och, zamknij się na litość boską – powiedziałam takim
tonem, jakbym podawała komuś przepis na swój kultowy jabłecznik, a wynikało to
z faktu, że nie chciałam dodatkowo stresować Igi, którą zaczęłam uspokajająco
kołysać. On jednak od razu mnie posłuchał, a kiedy udało mi się wreszcie uśpić
małą, poszliśmy do kuchni, aby porozmawiać.
- Sara ci powiedziała? – domyśliłam się, patrząc mu
prosto w oczy. - Obiecywała mi tyle razy, że nigdy tego nie zrobi. Jak widać
nikomu nie można ufać.
- Nie, Adrian – odpowiedział. Byłam z jednej strony
zdziwiona z jakim spokojem teraz się do mnie zwracał, a z drugiej to było nawet
do niego podobne.
- Mogłam się była domyślić, że nie utrzyma języka za zębami
– przeklęłam w duchu tą durną męską solidarność. – Myślę, że nie będę próbować
zaprzeczać.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytał.
- Nie chciałeś mnie znać, a ja nie chciałam twojej
litości.
- Litości? – powtórzył, tak, jakby dopiero co poznał
to słowo. – Wiki, to nie tak.
- A jak? Zabawiłeś się i zostawiłeś. Tyle. – Zacisnęłam
wargi. Jeszcze półtorej roku temu sama chętnie go tłumaczyłam. Ale nie dziś. Już
nie.
- Potrzebowałem czasu, żeby to wszystko sobie na nowo poukładać,
a potem ty przestałaś się odzywać.
- Przestałam? Proszę cię. Po prostu znudziło mi się
zwracanie na siebie twojej uwagi, a później… No cóż, mam teraz sporo na głowie.
- Nasze dziecko. Wiesz, że nie musisz być w tym sama,
prawda?
- Przeciwnie, muszę. A teraz wyjdź.
***
Wkrótce po tym jak dziewczyny zaczęły mi truć dupę
postanowiłam dać Kamilowi jeszcze jedną szansę. Muszę przyznać, że wrócił
facet, którego kiedyś znałam i w którym się zakochałam. Traktowałam go z
niesamowitą rezerwą, ale on potrafił skutecznie zburzyć wszystkie moje mury
ochronne. Choć nigdy wcześniej tego nie robił, pokazał, jak dobrze mnie zna.
Staliśmy się prawdziwą rodziną. Kamil zaczął nawet odbierać
Igę ze żłobka. Tak miało również być tego feralnego dnia, jednak zatrzymali go
dłużej w pracy, dlatego sama po nią pojechałam. W drodze powrotnej zdarzył się
straszny wypadek. Pijany kierowca wjechał w bok mojego samochodu. Nie mogłam
nic zrobić. A kiedy się ocknęłam, zobaczyłam, że z małą nie jest dobrze.
Próbowałam się ruszyć w jej stronę, a ostatnie co pamiętam, choć przez mgłę, to
twarz ratownika, który wyciągał mnie z auta, na krótko przed tym zanim drugi
raz straciłam przytomność.
***
Pamiętam jak tego dnia pękło mi serce. Pękło tak
mocno, że rozpaczliwie chciałam o tym zapomnieć. Nie sądziłam wtedy, że
powinnam uważać na to, czego sobie życzę. Jeszcze tego samego dnia okazało się,
że wielu rzeczy nie pamiętam i wiele zaczęłam zapominać. Czułam się dokładnie
tak, jak wtedy, kiedy po pijaku czasami urywał mi się film. Czyli kiedy
próbowałam uchwycić jakąś myśl, która dopiero co mi uciekła, odczuwałam ból,
wiedząc, że jej nie zapamiętam. Znajome twarze zaczęły się zacierać, chociaż
miałam przebłyski, to najczęściej reagowałam zobojętnieniem albo histerią. W
jednej chwili rozmawiałam z kimś normalnie, tak jak dawniej, aby w następnej
zadawać mu pytanie kim jest.
Moja siostra i moje przyjaciółki były przy mnie
bardziej niż kiedykolwiek. Wymyśliły w pewnym momencie, że najlepiej będzie,
jak zacznę pisać pamiętnik, że to pomoże mi pamiętać. Jednak dość szybko zorientowałam
się, że ja jednak wolę zapomnieć, ponieważ śmierć dziecka była dla mnie zbyt
wielkim ciosem. Poczułam się, jakbym w pewnym sensie sama tamtego dnia umarła.
A kiedy sobie przypominałam, to czasami nie chciałam znać Kamila. Po prostu nie mogłam na niego patrzeć.
- No porozmawiaj ze mną. – Usłyszałam zaraz po tym,
jak powiedziałam, że nic nie jest dobrze. – Kochanie.
- Kamil, ja po prostu muszę kolejny raz rozrzucić te
cholerne puzzle, rozumiesz?
- Rozrzucić? Puzzle?
- Dobrze. Udało mi się załatwić wszystko, co zamierzałem
– odpowiedział, nie dając niczego po sobie poznać. – Wiki, kocham cię. I
zamierzam cię zabrać w podróż dookoła świata.
- Dobrze. Zostanę drugim Verne i spiszę sobie to
wszystko. – Uśmiechnęłam się. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że autor
powieści „W 80 dni dookoła świata” de facto sam jej nie odbył, ale to nie było
teraz w ogóle istotne.
- Mała, wróć do mnie, proszę – szepnął, a ja pierwszy
raz od dawna poczułam, że czegoś za chwilę nie zapomnę. Byłam zdziwiona jego
słowami, ponieważ zazwyczaj trzymał się dzielnie i nie okazywał słabości.
Wiedziałam jednak jaki jest wrażliwy i ile musi go kosztować zachowywanie
pozorów.
- Puzzle. Gdzie są moje puzzle? Podaj mi te z pięcioma
tysiącami elementów.
Piękna historia
OdpowiedzUsuńBardzo mocne...z przyjemnością się czytało. Wciąga bardzo :)
OdpowiedzUsuńTrudno powiedzieć, czy pamiętnik byłby po to, żeby pamiętać, czy żeby opisać historię i przestać do niej wracać.
OdpowiedzUsuńPiękne prawdziwe i takie smutne strony z pamiętnika.
OdpowiedzUsuńBardzo dramatyczna historia... Czasem wydaje się, że zapomnienie może nam pomóc wyleczyć zranione dusze, ale jak widać nie zawsze jest to takie proste.
OdpowiedzUsuńRewelacyjnie napisane - masz talent!
OdpowiedzUsuńWzruszające bardzo :(
OdpowiedzUsuńPiękna historia... :)
OdpowiedzUsuńCzekam na dalsze teksty😉 Angelika f
OdpowiedzUsuń